Dalej niż księżyc

ultra, bieg, maraton, bieg górski, ultrarunning,

ultra

Résumé PTL

Czasem jest tak, że ciężko coś opisać. Zwłaszcza jeśli dotyczy to biegu, który nie jest biegiem, jest zbyt długi i jest zbyt trudny. PTL to nie bieg, to raczej przygoda w górach i to wielodniowa. I jak tu napisać relację albo podsumowanie skoro i pogoda zmieniała się kilka razy, i krajobraz, i teren, i nawet osoby z którymi mijały kolejne kilometry. Krótkie drzemki za każdym razem w innym miejscu. Natłok wydarzeń, wrażeń, emocji to nie jest materiał na relację. Mógłbym wymieniać szczyty, schroniska albo doliny, ale po pięciu albo sześciu będzie to zwykła nudna lista. Historia miejsc w których byliśmy to materiał raczej na książkę, może film dokumentalny, ale kto to ogladnie z zainteresowaniem…

I tak z dnia na dzień odkładałem napisanie relacji. Z jednej strony codziennie żałowałem, że umykają mi kolejne małe fakty z tamtego wydarzenia, z drugiej nie byłem w stanie „ogarnąć” całości. Dużo racji miał mój partner biegowy Marek pisząc, że po PTL została w nas duża wyrwa, a teraz nie wiadomo czy zastąpić tę pustkę. Może dobrze, że człowiek z czasem zapomina… Umysł filtruje, destyluje wrażenia i emocje i zostaje tylko esencja. Po jakimś czasie można usiąść i delektować się naparem, a jeszcze lepiej zacząć rozmowę…

O przygotowaniach już kiedyś pisałem, pamiętam że przez cały ten okres towarzyszyła mi ekscytacja. Z uwagi na mój charakter chciałem też być dobrze przygotowany. Najważniejsze oczywiście to przygotowanie kondycyjne, ale aspekty wyżywienia i logistyki są równie ważne. Sprzęt był u mnie zawsze na drugim miejscu, ale muszę przyznać, że bez dobrej nawigacji i odzieży nie ukończyłbym tego biegu.

Tu zaczyna się akapit dla przyszłych sponsorów. Przed samym wydarzeniem pojawiła się u mnie nowa nawigacja Garmina GPSMAP 67, kurtka z Salomona Bonatti, buty La Sportiva Cyklon Boa i namiot awaryjny Lifesystems Survival, a i oczywiście niezastąpiony plecak WAA. Oczywiście to tylko niewielkie uzupełnienie sprzętu jaki zabrałem. (chętnie napisze więcej w tym akapicie :)).

Wróćmy do samego biegu. Chamonix. Magia tego miejsca. Jak co roku byliśmy wcześniej, chłonąc atmosferę miejsca, rozkoszując się widokami i spotkaniami ze znajomymi. Ostatnie długie treningi, trochę aklimatyzacji na wysokości, oczekiwanie na przyjazd Marka i jego rodziny. Sielanka, wakacje.

I jak to w życiu bywa… Przypomniały boleśnie o sobie nerki. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło po kilkunastu godzinach cierpienia. Jednak zapał i wiara w swoje możliwości mocno opadła. Nie wiem czy to dobrze, czy źle, ale zrodzona z tego ostrożność towarzyszyła mi już do końca zawodów. Może byłoby nieco szybciej. To nie tak, że nie walczyłem o każdy krok, ale bardziej jak żuk, niż jak koń wyścigowy. Moje odczucie „bycia na szczycie” przed zawodami, zastąpiło wrażenie „sprawdzian w ekstremalnych warunkach”.

Pogoda. Ile razy pisałem, góry zaskakują. Trzy dni przed zawodami na wysokości 3000m było 15 stopni i pełne słońce. W Chamonix było prawie 30 stopni. W dniu zawodów już na wysokości 1800 metrów sypał śnieg. To był kolejny punkt zwrotny. Byłem psychicznie nastawiony na ból, walkę i cierpienie. Ale myślałem głównie o przewyższeniu, słońcu, odwodnieniu i niewyspaniu. A tu zimno i mokro. Po śniegu nie biegałem przez ostatnie 3 lata. Ślisko jak diabli i przerażająco wolno. A do tego jaki ja byłem głodny. Przyjemnie i w miarę biegowo zrobiło się dopiero po 2 dniach. Chociaż na „małej” przełęczy Świętego Bernarda mieliśmy chyba największy kryzys. Głównie z zimna, braku jedzenia i braku snu.

Dwa słowa o punktach odżywczych i bazach noclegowych. Największa zaleta to taka, że były. I tu mam mieszane odczucia. Z jednej strony rozumiem ideę biegu – ciężkie warunki górskie, schroniska jednym słowem spartańskie warunki, a ty biegaczu zakosztuj przygody i się w tym sprawdź. Z drugiej strony jak pomyślę o biegu typu Swisspeak, czy Crossing Switzerland czy nawet TOR – komfortowych, ogrzewanych ciepłych salach do drzemki, ciepłych prysznicach, masażach, przepysznym jedzeniu to czuję pewien niedosyt… To kwestia wyboru tego w czym się chcesz się sprawdzić. Można pójść jeszcze krok dalej i zabrać płachtę i butlę. Teraz wiem na pewno, że ciepły prysznic dla mnie jest równie ważny jak posiłek jeśli chodzi o szybkość regeneracji i poruszania się po trasie.

Trasa. Po ogłoszeniu trasy byłem zachwycony miejscami które zobaczymy. Z tyłu głowy paliło się czerwone światełko, co dokładnie oznacza 12 odcinków awaryjnych. Niestety pogoda zdecydowała. Poznaliśmy prawie wszystkie trasy alternatywne. Całkiem ładne, na pewno bezpieczne, ale… niedosyt. Oznaczenie trasy, a właściwie brak jej oznaczenia. Dla biegacza oznacza to głownie obserwowanie swoich kolegów na wszystkich możliwych skrótach. Czasem pomaga mówienie na głos „robię to dla siebie” i nie zmienianie trasy. Aczkolwiek pod koniec wyścigu słyszałem wyraźnie głoooośne „jeleń” Nawigacja w terenie, orientacja i/lub znajomość trasy odgrywają kluczową rolę jeśli chodzi o czas ukończenia. Lub nawet nie ukończenia – pamiętam jeden zespół wracający jednym z alternatywnych kursów – stracili około 11 godzin.

Co zostanie ze mną. Na pewno wspomnienia rozmów i chwil spędzonych z innymi biegaczami.

Wrażenie ukończenia niebanalnej wyrypy w towarzystwie Marka. Kilka nowych tras które odkryłem w Alpach i z pewnością wrócę w te rejony.

Kilka ścieżek na które na pewno nie wrócę, przypominało to sciąganie się w kółko po ogródkach działkowych. (dla dociekliwych – kilka km przed Orsières). Czym jest PTL? – na pewno przygodą, ale bliżej mu do rajdów przygodowych, biegu z przeszkodami, czy sprawdzianu. Ja wolę mierzyć się z górską ścieżką, jej przewyższeniem i długością. Jedzenie, spanie to dla mnie podstawa i jeśli myśli się o dobrym wyniku tu nie może być żadnych dodatkowych utrudnień.

I to co zostanie ze mną na zawsze – meta w Chamonix. Fenomenalny doping kibiców, uścisk ręki mistrza na mecie i dekoracja. To naprawdę trzeba przeżyć. Za każdym razem gdy stałem jako kibic i klaskałem podziwiając zawodników czułem dreszcze przebiegające przez plecy. Ale dopiero widok ze sceny pozwala poczuć magię tego wydarzenia. Dla takich chwil warto wracać….

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *