Udało się, mała przyjemność w szarej rzeczywistości otaczającego świata – radość z biegania boso, ale po kolei…
Pięciopalczaste buty fascynowały mnie od dzieciństwa. Pamiętam taką myśl kiedy w wieku 12 lat dostałem skórzane rękawiczki i każdy palec mógł poruszać się osobno – poczułem się dorosły i taki wolny. Zastanawiało mnie czemu wszystkie palce u stóp muszą być razem w skarpecie. W lecie było lepiej, bo uwielbiałem sandały i klapki, które dawały dużo swobody.
I dopiero kilkanaście lat później usłyszałem o pięciopalczastych butach. To jeszcze było przed modą i marketingiem związanym z naturalnym bieganiem. Na rodzimym rynku oczywiście były unikatem, a cena jak za ciekawostkę była kosmiczna….
Minęło kilka lat, rynek naturalnego biegania zdążył się rozwinąć, jak zwykle agresywny marketing wyprzedził rzeczywistość. Ale udało mi się w ramach prezentu urodzinowego po rabacie do przeceny nabyć pierwszą parę pięciopalczastych butów -Vibram five fingers v trails 2.0
Oczywiście jeszcze tego samego dnia kiedy odebrałem paczkę i wybrałem się na krótką przebieżkę. Mam swoje ulubione miejsce w którym mogę pobiegać po lesie mieszkając w mieście. Pierwsze 2 km obijania stóp po asfalcie pominę. Pierwsze 4 km były dziwne….
Ale pierwszy zbieg po wilgotnej ziemi, pomiędzy drzewami był tym samym (co w dzieciństwie) uczuciem wolności, każdy palec pracował osobno, każdą nierówność, liść kamień wyczuwałem stopą. Nawet zbieg po błocie mi się podobał – tak buty nie łapią podłoża, ale ruchomość stopy i cienka podeszwa umożliwiają dobre balansowanie ciałem i łapanie równowagi.
Pięciopalczatki stały się moimi ulubionymi butami na wolne wybiegania w dni restowe. Oczywiście nie zabiorę ich na trening 2-4 godzinny w góry, tak samo jak nie będę się żywił surowym mięsem albo spał na drzewie. Powrót do natury jest interesujący, ale teraz żyjemy 90 lat, a nie 36….